Feldmarszałek Gebhard Blücher lubił często opowiadać o przygodzie, jaką miał w lazarecie, gdy był jeszcze porucznikiem. Wtedy to, podczas wojny siedmioletniej, chirurgia była zaledwie w zarodku; felczerami byli po prostu golarze, częstokroć nawet nie posiadający najmniejszej wprawy i wykształcenia fachowego. Żołnierze nazywali ich "kompanią bólu", gdyż obchodzili się oni bardzo szorstko z rannymi. Między innymi dostał się pod ich noże porucznik Blücher, którego kula karabinowa zraniła w nogę. Chirurdzy pokrajali mu nogę wzdłuż i wszerz. Młody porucznik cierpiał, aż wreszcie zapytał: Do czego właściwie prowadzi to całe krajanie? Dziura, jak mi się widzi, jest już dość wielka! »Szukamy kuli!« odrzekł urażony chirurg. »Tak!« krzyknął gniewnie Blücher, »dlaczegóż nie powiedzieliście mi tego od razu? Mam ją przecież w kieszeni!« Przy tych słowach wyjął z kieszeni kulę, którą wycisnął sobie natychmiast po otrzymaniu postrzału. (Kuryjer śląski - 1916)
Biali czyli sztygarzy, na cotygodniowych pouczeniach informują załogę o wypadkach tonem przestrogi. Analizują przyczyny i wyciągają niesłychanie słuszne wnioski. Inaczej ludzie, czyli szeregowi górnicy. Ci najchętniej opowiadają tak, żeby można się było pośmiać z różnych okoliczności ubocznych, towarzyszących wydarzeniom nawet tak tragicznych, jak zerwanie się liny wyciągowej w szybie kopalni „Zabrze” i śmierć kilkudziesięciu ludzi. Często powtarzana opowieść o tym wypadku kończy się mniej więcej tak. „W najniższej klatce była taka miazga, że nie mogli się ich doliczyć. Dzwonią do sygnalisty i pytają, ilu było ludzi na dolnej klatce, a on im odpowiada: Ludzi to nie było żodnego, yno siedmiu biołych”. (Trybuna Górnicza 2001).